Moja pierwsza podróż do Chin
Czego spodziewać się po podróży do Chin, gdy nigdy wcześniej nie postawiło się stopy w Azji, a najdalszy kurs, jaki się obrało, prowadził na Maderę? Przyznam szczerze – nie wiedziałem nic. Z czterema lotami na koncie i bagażem pełnym niewiadomych, między 11 a 18 czerwca wylądowałem w Chongqing. I już teraz, pisząc te słowa, jestem pewien jednego: wrócę do Chin, i to szybciej, niż mi się wydaje.
No dobrze, ale co właściwie kryło się za tym doświadczeniem? Przede wszystkim, zderzenie z kompletnie innym światem. Pierwszy szok to wizualny chaos – wszechobecne napisy w chińskim alfabecie, które na początku autentycznie „kłują” w oczy. Wszystko wydaje się nowe, inne, jakby wyjęte z alternatywnej rzeczywistości. Nawet najzwyklejsze miejskie krajobrazy, fasady sklepików pod gigantycznymi blokami, mają w sobie coś magicznego.
Fasada sklepiku pod budynkiem mieszkalnym Jeden z pierwszych widoków z hotelowego okna Chongqing nocą Ulice Chongqing Typowy obiad

Kolacja w oparach dymu

Typowe uliczne stoisko
Ale Chiny to nie tylko widoki i smaki. To przede wszystkim ludzie i momenty, które zostają w pamięci na zawsze. W połowie pobytu wyrwaliśmy się w góry do Wulong – miejsca, gdzie kręcono jeden z filmów z serii „Transformers”. Podróż pociągiem tam była standardowa, ot, skład bezprzedziałowy, podobny do naszych PKP. Prawdziwa przygoda zaczęła się w drodze powrotnej. Trafił nam się starszy pociąg, w dodatku bez miejscówek. Podróż szybko zamieniła się w małą imprezę na stojąco. Pan, który pchał wózek z przekąskami – pieszczotliwie nazwany przez nas „szyfu” – po chwili konspiracji wyciągnął „spod lady” piwo i baijiu. Zanim dotarliśmy na miejsce, cały wagon umiał już wznosić toast gromkim „na zdrowie!”. Co ciekawe, nikomu to nie przeszkadzało. Przynajmniej takie odnieśliśmy wrażenie…

Wulong – miejsce, w którym nagrywano jeden z filmów Transformers
W jeden z ostatnich dni zaliczyliśmy jeszcze jedną wyprawę – do Chengdu, żeby zobaczyć pandy, które naturalnie pochodzą właśnie z tej prowincji. Do Syczuanu dotarliśmy superszybkim pociągiem, który na tej trasie rozpędził się do 350 km/h. Komfort, jakość wykonania i cena (trzy razy niższa niż za podobny odcinek w Polsce) robiły ogromne wrażenie i po raz kolejny pokazały, jak zaawansowanym technologicznie krajem są Chiny.
To w zasadzie tyle, a zarazem tak niewiele. Wróciłem oczarowany. Wiem, że nie można patrzeć na to doświadczenie bezkrytycznie – to oczywiste. Byłem tam jako 25-letni, biały turysta, który nie musiał mierzyć się ze znojem codzienności. I w tej roli bawiłem się doskonale.

Nigdy nie przestawajcie dążyć do swoich marzeń