Czego spodziewać się po podróży do Chin, gdy nigdy wcześniej nie postawiło się stopy w Azji, a najdalszy kurs, jaki się obrało, prowadził na Maderę? Przyznam szczerze – nie wiedziałem nic. Z czterema lotami na koncie i bagażem pełnym niewiadomych, między 11 a 18 czerwca wylądowałem w Chongqing. I już teraz, pisząc te słowa, jestem pewien jednego: wrócę do Chin, i to szybciej, niż mi się wydaje.

No dobrze, ale co właściwie kryło się za tym doświadczeniem? Przede wszystkim, zderzenie z kompletnie innym światem. Pierwszy szok to wizualny chaos – wszechobecne napisy w chińskim alfabecie, które na początku autentycznie „kłują” w oczy. Wszystko wydaje się nowe, inne, jakby wyjęte z alternatywnej rzeczywistości. Nawet najzwyklejsze miejskie krajobrazy, fasady sklepików pod gigantycznymi blokami, mają w sobie coś magicznego.

Fasada sklepiku pod budynkiem mieszkalnym

Fasada sklepiku pod budynkiem mieszkalnym

Gdy zapuścisz się głębiej w miasto, to uczucie tylko potęguje. Przytłacza cię skala – zarówno tłumów, jak i budynków. Masz wrażenie, że każdy wieżowiec w zasięgu wzroku ma co najmniej trzydzieści pięter. Chongqing, jednostka administracyjna wielkości jednej czwartej Polski, zamieszkana przez 30 milionów ludzi, naprawdę potrafi onieśmielić.
Jeden z pierwszych widoków z hotelowego okna

Jeden z pierwszych widoków z hotelowego okna

Ale wieżowce i inny alfabet to dopiero powierzchnia. Prawdziwe zdumienie dla kogoś z Europy przychodzi wtedy, gdy orientujesz się, jak przystępne jest to wszystko cenowo. Przejazd taksówką na dystansie 15-20 kilometrów kosztował nas średnio 60 yuanów, czyli około 30 złotych. Ta nowoczesność ma też inne oblicze, widoczne na ulicach. Około 90% samochodów to marki lokalne, o których w Europie nikt nie słyszał. Równie imponujący jest udział aut elektrycznych – widok samochodu spalinowego to rzadkość, co z pewnością przekłada się na jakość powietrza w tak gigantycznej aglomeracji.
Chongqing nocą

Chongqing nocą

Ulice Chongqing

Ulice Chongqing

Jednak żadna podróż nie jest kompletna bez zanurzenia się w lokalne smaki, a dla mnie, zdeklarowanego smakosza, był to jeden z głównych punktów programu. Kuchnia azjatycka to jedna z moich ulubionych, więc oczekiwania miałem spore. Nie zawiodłem się. Makaron, który tam jadłem, był jednym z najlepszych w moim życiu. Nie chodzi nawet o dodatki, choć mięso również było świetne, ale o samą strukturę klusek. Była po prostu idealna. A koszt takiej miski, jak na zdjęciu poniżej? Zaledwie 20 yuanów, czyli 10 złotych.
Typowy obiad

Typowy obiad

Oczywiście, nie wszystko było tak idealne. Największy szok kulturowy? Palenie. W Chinach pali się wszędzie: w hotelowym lobby, w restauracji przy jedzeniu, na peronie kolejowym. Chcąc w pełni doświadczyć lokalnej kultury, razem z Axelem bez oporów odpalaliśmy papierosa przy stole. Do tego na każdym kroku można spotkać uliczne wózeczki z przekąskami, owocami i napojami, które tworzą niepowtarzalny klimat.

Kolacja w oparach dymu

Kolacja w oparach dymu

Typowe uliczne stoisko

Typowe uliczne stoisko

Ale Chiny to nie tylko widoki i smaki. To przede wszystkim ludzie i momenty, które zostają w pamięci na zawsze. W połowie pobytu wyrwaliśmy się w góry do Wulong – miejsca, gdzie kręcono jeden z filmów z serii „Transformers”. Podróż pociągiem tam była standardowa, ot, skład bezprzedziałowy, podobny do naszych PKP. Prawdziwa przygoda zaczęła się w drodze powrotnej. Trafił nam się starszy pociąg, w dodatku bez miejscówek. Podróż szybko zamieniła się w małą imprezę na stojąco. Pan, który pchał wózek z przekąskami – pieszczotliwie nazwany przez nas „szyfu” – po chwili konspiracji wyciągnął „spod lady” piwo i baijiu. Zanim dotarliśmy na miejsce, cały wagon umiał już wznosić toast gromkim „na zdrowie!”. Co ciekawe, nikomu to nie przeszkadzało. Przynajmniej takie odnieśliśmy wrażenie…

Wulong – miejsce, w którym nagrywano jeden z filmów Transformers

Wulong – miejsce, w którym nagrywano jeden z filmów Transformers

W jeden z ostatnich dni zaliczyliśmy jeszcze jedną wyprawę – do Chengdu, żeby zobaczyć pandy, które naturalnie pochodzą właśnie z tej prowincji. Do Syczuanu dotarliśmy superszybkim pociągiem, który na tej trasie rozpędził się do 350 km/h. Komfort, jakość wykonania i cena (trzy razy niższa niż za podobny odcinek w Polsce) robiły ogromne wrażenie i po raz kolejny pokazały, jak zaawansowanym technologicznie krajem są Chiny.

To w zasadzie tyle, a zarazem tak niewiele. Wróciłem oczarowany. Wiem, że nie można patrzeć na to doświadczenie bezkrytycznie – to oczywiste. Byłem tam jako 25-letni, biały turysta, który nie musiał mierzyć się ze znojem codzienności. I w tej roli bawiłem się doskonale.

Nigdy nie przestawajcie dążyć do swoich marzeń

Nigdy nie przestawajcie dążyć do swoich marzeń